N/A: Kolejny rozdział pełen irytacji Pana Kanara. Dziękuję bardzo Oni za komentarz pod poprzednim postem oraz motywację.
Rozdział 2
„A kartę Ikea Family pan ma?”
Rozumiem doskonale, że w pewnych
miejscach występuje pieprzone zjawisko jakim są karty rabatowe. Ile faktycznie
jest w tym zniżki, a ile obłudy i chęci wzbogacenia się na biednym idiocie, nie
wiem. Dlaczego niby sklep miałby udostępniać towar za mniejszą kwotę? Jaki w
tym sens? Owszem, klientów jest więcej. Można jednak przedmiot wart, załóżmy
dwanaście złotych, sprzedać za piętnaście, a nieszczęsnemu debilowi wmówić, iż
cena bez rabatu wynosi dwadzieścia.
Kartę rabatową spotkamy również w
sklepie meblowym Ikea. Żeby było przesadnie przyjaźnie, cukierkowo wręcz,
nadano jej nazwę Ikea Family, bo to przecie istnie rodzinna atmosfera w tym
granatowym kolosie panuje. I na zakupy z rodzinką można się wybrać, i obiadek
zjeść, i deser, loda, a hot-dog kosztuje tylko złotówkę. I we wszystkim
uczestniczy ten pomarańczowy prostokącik, taki nasz mały pomocnik. Dzięki niemu
ceny nam niestraszne! Z nim koszta niższe, a w bufecie darmowa kawa. Prawdziwa
okazja!
Zaczynają się problemy, kiedy idę
do Ikei po jedną rzecz, mianowicie donicę, bo się matce mojej zachciało w
kwiaciarkę bawić. Labirynt korytarzy, z sufitu spływają snopy światła
układające się w strzałki na podłodze. Mają wskazywać drogę debilom do kas.
Cwaniaki nieźle to sobie wymyślili, ponieważ zanim dotrzemy do celu,
przejdziemy cały ten gąszcz poustawianych taboretów, garnków, poduszek i innych
pierdół, które niby wcale nie są nam do szczęścia potrzebne, ale jednak
przydałyby się, niewiadomo w sumie, po co, ale jakieś zastosowanie się
znajdzie.
Ja, jako człowiek rozsądny, biorę
tylko tę nieszczęsną donicę i zmierzam prosto do kasy, dostając niemalże
kurwicy, kiedy przychodzi mi przeprawiać się przez cały budynek. Pośród
szklanych słoików poustawianych w piramidy plączą się niezgrabnie dzieci,
śmiejąc i popychając nawzajem. Matka i ojciec nie są w stanie ich ujarzmić (kto
to widział, by dziecko słuchało rodziców w dwudziestym pierwszym wieku?!),
trwając w swej pierdołowatości, mruczą tylko mało przekonywujące: „Michaś,
uspokój się… Zosiu, proszę, nie biegaj…”. Może jeszcze przeproście za zwracanie
im uwagi? Swoją drogą niemałą satysfakcję przyniósłby mi widok Michasia
popchniętego przez Zosię na górę szkła. I ten dźwięk tłuczonych naczyń… I
straty pieniężne poniesione przez ciamajdowatych opiekunów – to najbardziej. Nie
rozumiem, po jaką cholerę biorą te rozwrzeszczane, nieznośne bachory do takich
miejsc?
Mijam kolejne sektory z dodatkami
do wystroju mieszkania. Później magazyn śmierdzący intensywnie, że idzie się
porzygać. Wreszcie skręt w lewo i są! Kasy! Jak zwykle kolejki ciągną się w
nieskończoność. Stanowisko dla osób, które mają niewiele przedmiotów do
kupienia, oczywiście jest nieczynne…
Jakżeby inaczej? Po co ułatwić komuś życie, by szybciej mógł się wydostać na
wolność, ponieważ przyszedł tu po jedną jebaną donicę, fanaberię starej matki,
która nie chce innej donicy, tylko tę z katalogu Ikei? Niech się człowiek
jeszcze pomęczy, mimo że pęcherz jego już ledwo wytrzymuje.
Stoję więc w kolejce. Jakiś
dzieciak, który stoi z matką przede mną, nieustannie sepleni: „Kup lisaka! Kup
lisaka!”. Za plecami słyszę chrząkanie i pokaszliwanie dziadka, który co jakiś
czas wyciąga chusteczkę, by wydmuchać nos, robiąc przy tym niesamowity hałas.
Przed dzieciakiem i matką jest nastolatka, strzelająca non stop balonami z gumy
do życia. Jednak kolejka maleje! Tempem ślimaczym, ale maleje. Kiedy
sprzedawczyni kończy obsługiwać matkę z dzieckiem, kasa ulega awarii i wszyscy
są uprzejmie proszeni o przeniesienie do innego stanowiska. Wsadźcie sobie w
dupę tę uprzejmość! Następna kolejka jest dłuższa od poprzedniej, a ja
znalazłem się na samym końcu… Przede mnie wcisnął się parskający dziadek.
− Yhy, yhy! YHY! YHY!
Wreszcie zaczyna się proces
obsługiwania mojej osoby. Taśma sunie, na niej donica dla matki. I nagle coś,
czego nienawidzę, czego się obawiam, czego nie chcę usłyszeć:
− A kartę Ikea Family pan ma?
− Nie mam. – Po cholerę mi ona?
Chcę zapłacić za jebaną donicę. To wszystko. Chcę wyjąć pieniądze z portfela i
zapłacić za produkt. Zwisa mi i powiewa czy przegapię okazję na tańszą
transakcję.
− Karta Ikea Family daje dużo
możliwości – sprzedawczyni przypomina o wyuczonej formułce.
− Zdaję sobie z tego sprawę…
− Może chciałby pan założyć? – Co
oni? Dodatkowe wynagrodzenie za wciśnięcie na chama tej karty dostają?
− Nie, dziękuję.
Dalej, kobieto – ponaglam w myślach, czując, że mój pęcherz jest na
skraju wytrzymałości.
− Karta Ikea Family…
− Nie interesuje mnie karta Ikea
Family! Chcę zapłacić za donicę, czy wymagam tak wiele? Czy może pani przyjąć
ode mnie pieniądze i nie usiłować wcisnąć tej przeklętej karty, która i tak do
niczego mi się nie przyda?
− Oczywiście. Płaci pan kartą czy
gotówką?
− Gotówką.
− Ma pan może końcówkę?
− Niech pani już nie wydaje tej
reszty.
Biorę donicę i maszeruję do
łazienek. Niestety budynek jest tak ogromny, że nie wiem, gdzie one są. Gubię
się wśród tłumu idiotów, niosących torby z zakupami, pchających wózki z
kartonami, w które zapakowane są meble, kupujących hot-dogi. Jest wszystko:
maszyna do lodów, stoisko z jedzeniem, kanapy (których obecność mnie nie dziwi,
bo po takim maratonie człowiek może się zmęczyć), ale nigdzie nie ma toalet.
Po dłuższym czasie bezsensownego
szukania, pierdolę to wszystko. I tak mi się odechciało.
***
Po odwiedzinach u matki dostaję od
niej opieprz i nakaz ponownego udania się do Ikei. Znowu czeka mnie trasa przez
cały budynek z jednym przedmiotem i użeranie z upierdliwymi sprzedawcami,
usilnie starającymi się wepchnąć mi w portfel jebaną Ikea Family. Dlaczego?
Matka chciała inny kolor donicy…
Ach, ta złośliwość losu. Końcówka cudna. Jak zresztą cały pan zrzędliwy, bardzo obrazowo opisujący nieszczęsną poznańską Ikeę, w której nie było mnie już dobre parę lat, ale dobrze wiedzieć, że chociaż coś pozostaje niezmienne - stare dobre hot-dogi za złotówkę zawsze na miejscu.
OdpowiedzUsuńLekko i przyjemnie. Ciekawa jestem, co jeszcze spotka biednego Pana Kontrolera, którego ściga nieszczęsny los i te tabuny irytujących ludzi...
Swoją drogą chyba każdy doświadczył tego, że chciał jak najszybciej wydostać się ze sklepu, ale trafił na wyjątkowo utrutego kasjera, który w gruncie rzeczy tylko wykonywał swoją pracę, ale zawzięcie próbował wcisnąć nam tę okropną kartę. Gdybym za każdym razem miała takową wyrabiać, musiałabym kupić do nich osobny portfel.
To był dobry tekst, niecierpliwie czekam na więcej. Ciekawam, co jeszcze go spotka.
Weny, Wisienko :)
PS. Podoba mi się ten nowy szablon, nawet bardziej niż poprzedni. Wygodniej się czyta. ;)