Rozdział 1
Definicja kretynizmu
Gdybym miał określić swój stosunek
do świata jednym cytatem z książki, filmu, piosenki, cholera wie czego, bez
zastanowienia mój wybór padłby na pierwszą część Króla Lwa i niesamowicie prawdziwe, choć smutne, napawające wręcz
trwogą, że w istocie tak jest, słowa: „Otaczają mnie kretyni”… Ludzka głupota
przypomina mi o swoim istnieniu na każdym kroku. W sklepie, w kawiarni, w
pracy, w windzie… Obojętnie dokąd bym nie poszedł, dokąd nie próbowałbym uciec,
idioci są wszędzie.
Moja praca to ciągłe podróże.
Przemierzam kilometry niezwykłych przygód. Najpiękniejsze momenty to te, kiedy
przez szybę (niby pryzmat) rozpraszają się wiązki słonecznych promieni, tych
ostatnich, wysłanych na pożegnanie. Później wracam w asyście wieczoru do
mieszkania, tym samym pojazdem, którym podróżuję. Pęd tej potężnej maszyny,
rozmaite warunki pogodowe w jakich przychodzi mi pracować, przelewająca się
codziennie fala imbecylów, z którą chcąc nie chcąc muszę mieć do czynienia w
tym zawodzie. To praca niebezpieczna, wymagająca zaangażowania, cierpliwości,
charyzmy… Często czuję się niczym Tom Cruise – jestem jak agent, który ma do
wykonania misję niemożliwą. Tak, jestem kontrolerem biletów MPK…
Na swojej drodze spotykam kretynów
przeróżnej maści. Tramwajami podróżują chyba wszystkie odmiany debilizmu.
Studenci, którzy w ostatniej chwili przypomnieli sobie, że ich obowiązkiem,
poza nicnierobieniem i siedzeniem na garnuszku rodziców, jest nauka; upierdliwi
staruszkowie, dyszący niby parowozy, na których głowach kłębią się opary
siwizny: babcie ni to przypadkiem szturchające studentów i pozostałych
gówniarzy reklamówkami oraz dziadkowie chrząkający znacząco na „tę dzisiejszą
młodzież”; raz po raz przemknie jakiś artysta z gigantycznych rozmiarów teczką
na ramieniu; rowerzyści oraz matki z wózkami dziecięcymi przeważnie muszą
jeździć tym samym tramwajem o tej samej porze; że też nie wspomnę o najgorszych
przypadkach, mianowicie osobach, które nie zdejmują z barków swoich plecaków…
Zadawanie sobie pytania: „Za jakie
grzechy?” jest irracjonalne, gdyż i tak nie dostanę na nie odpowiedzi. Mimo to,
zadaję je dosyć często, chociaż wiem, że jedynie przepadnie ono w eterze bełkotu wypowiadanego przez resztę tego skretyniałego społeczeństwa.
Z perspektywy czwartego piętra
kamienicy, obserwuję często jak zbita w jedność cielista masa przemyka ulicami
z prawa i lewa. Zaplątawszy się w rutynę, przemieszczają się jak mrówki, a to
do sklepu, a to do pracy, a to pędzą na złamanie karku do autobusu, a to klną
soczyście, bo im uciekł. Po coś sobie kupił budzik, imbecylu, skoro nie
wstajesz na czas? Panienki w obcasach wyższych niż szyja żyrafy, niebotycznych
jak Krzywa Wieża w Pizie. Ledwo się trzymają na tych wieżowcach. Mężczyźni w
spodniach barwy zgniłej trawy, opinających łydki, z krokiem po kolana, jakby
mieli pieluchę. Chodzą z tymi pampersami, sprężystym krokiem, z dumnie
uniesionymi głowami i chyba nie dociera do nich, że wyglądają głupio. Jeszcze
ci z brodami, co to niby mają sygnalizować jacy to oni są męscy, w kraciastych
koszulach z podwiniętymi rękawami. I babcie, które nie mogą dospać i zawsze po
sprawunki wychodzą o szóstej. Ale babsko nie może dotrzeć do supermarketu
pieszo, babsko musi podwieźć dupsko autobusem! Tym właśnie sposobem rano oprócz
mizernych studentów, którzy zarwali noc, bo przypomniało im się o nauce,
porozmieszczane na prawie wszystkich krzesłach zalegają staruszki. I jęczą, i
marudzą, i narzekają, bo leki drogie, bo noga boli, bo papryka podrożała, bo
młodzież jest chamska, bo u lekarza kolejka, a im przecież tak bardzo się
spieszy… I tak jadą. Jeden przystanek…
Pan Kontroler (choć z ogromną chęcią złośliwca pospolitego nazwałabym go Panem Kanarkiem) objawia nam się jako człowiek skrajnie sceptycznie nastawiony do otaczającego go świata. Prawie niczym rzesza komentujących publiczne wieści na Facebooku. Wydaje mi się, że każdy czasem musi ponarzekać, a parodia, jaką jest Pan Kontroler (czy Kanarek), świetnie ukazuje kondycję narzekającego społeczeństwa (narzekaństwa?), w jakim się obracamy. To jest moment, w którym każdy czytelnik w przypływie autorefleksji powinien się zarumienić, przypominając sobie kiedy ostatnio niesłusznie ocenił przypadkowo spotkaną osobę. W końcu Pan Kontroler to gbur jakich wiele i każdy z nas ma w sobie przynajmniej jego cząstkę.
OdpowiedzUsuńLekko i z humorem, nie mogę się doczekać, jak potoczą się losy narzekającego Pana K. :)