20 listopada 2016

Dziewczyna w bieli | 2. Portret



Rozdział 2
Portret
Wzrok spoczywał to na suficie, to na skulonej, śpiącej sylwetce. Sufit już nie bawił, nie było na nim żadnej potencjalnej ofiary. Dziewczyna nadal mocno spała i tylko czekał aż się obudzi. Na dłuższy moment zatrzymał się na jej twarzy. Tuż przy policzkach, pięści zaciskały się na poduszce. Zmierzwione włosy, plątały się wokół niej, łaskotały szyję i drobny nosek, który co jakiś czas marszczył się pod dotykiem niesfornego pasma. Wreszcie uniosły się jasne powieki, odsłaniając sennie czerwone oczy. Przeciągnęła się i rozejrzała dookoła.
− No cześć – przywitał się, mając nadzieję, że nie będzie powrotu do rozprawiania na temat tragicznej śmierci niewinnej muszki.
− Hej…
− Norbert jestem. – Uśmiech uniósł kąciki jego ust. Półleżąc na łóżku, oparty o poduszkę z nonszalancko ułożonymi pod głową ramionami, przyglądał się jak dziewczyna znów siada na materacu i przebiera w powietrzu tygrysimi kapciami. – Jak masz na imię?
− Agnieszka – powiedziała cicho, po czym zerwała się z pościeli, jakby przypomniawszy sobie o czymś bardzo ważnym. Popędziła do norbertowego posłania i zaczęła przeszukiwać kołdrę. Norbert przyglądał się jej zszokowany, niezdolny do jakiejkolwiek reakcji. – Gdzie ona jest? – zapytała rozżalona Agnieszka.
− Czego szukasz?
− O, tutaj jest. Całe szczęście – odetchnęła z ulgą, nurkując pod łóżko. Kiedy stanęła na nogach, Norbert zauważył, że trzyma coś w dłoniach, chroniąc palcami to, co się wewnątrz kryło, jak najcenniejszy skarb. – Dobrze, że jej nie wyrzuciłeś.
Chłopak zajrzał do łódeczki złożonej z jej rąk.
− To ta cholerna mucha! – Z niedowierzania uniósł głos. Przestraszona Agnieszka, zamknęła muszkę w koszyczku własnych palców i przycisnęła dłonie do piersi. Krzyk chłopaka ją spłoszył, nie lubiła, kiedy ktoś krzyczał. – Po co ci ona? – spytał spokojniejszym tonem.
− Trzeba ją pochować  − wyjaśniła, nadal tuląc swoje ręce.
Norbert w porę ugryzł się w język, zanim powiedział coś wyjątkowo niegrzecznego. Z resztą nie było co robić sobie nadziei na jakąkolwiek skuteczność w dogadaniu się z tą dziewczyną, a nie chciał jej ponownie usypiać.
− Rób sobie co chcesz. – Machnął ręką, wygodniej układając się na łóżku. Bacznie jednak obserwował poczynania Agnieszki, która wyciągnęła z szuflady pudełeczko po zapałkach i schowała do środka szczątki owada. Pudełeczko odłożyła z powrotem do szuflady.
− Jutro je zakopię – obiecała i wyszła z sali.
Jeszcze jakiś czas Norbert patrzył na drzwi, za którymi zniknęła mała współlokatorka. Tak jak przypuszczał, każda chwila w tym szpitalu nużąco się dłużyła. Agnieszka nie wracała i chociaż była z całą pewnością osobliwa, żeby nie użyć kolokwialnego „dziwna”, coś sprawiało, że czas przy niej umykał jakoś inaczej.
Po korytarzu chodziła tylko garstka pacjentów. Każdy z inaczej nacechowaną chorobą. Agnieszka siedziała na kanapie wciśnięta między dwie dziewczyny: ta po lewej była jeszcze chudsza niż ona, druga zaś miała zabandażowane ręce. Usiadł naprzeciw, obserwując uważnie nieobecny wzrok Agnieszki. Co jakiś czas wtrącała pojedyncze zdanie, jednak po chwili ponownie się wyłączała. Jej towarzyszki najprawdopodobniej przywykły do takiej sytuacji. Wychudzona dziewczyna przedstawiła się imieniem Kasia, ta druga okazała się Alicją.
Agnieszka szkicowała po cienkim papierze. Coraz to nowsze kształty wypływały z kredki, a Norbert dostrzegł, jak pięknie układają się w poznańską starówkę. Pnący się dumnie Ratusz celował spiczaście w niebo, dachy kamienic sunęły po skosie, a wszystko to osadzone było na brukowanym chodniku.
Wołanie pielęgniarki rozbrzmiało donośnie, obwieszczając wszystkim, że nastąpiła pora podwieczorku. Agnieszka wzięła blok pod pachę i z uśmiechem pomaszerowała do stołówki.
− Dzisiaj ma być budyń malinowy – zdradziła Norbertowi.
Pulchna pięść zaciśnięta na chochli wykonywała monotonny ruch i różowa maź upadała do szpitalnych miseczek. Każdy odbierał swoją porcję i odchodził do stołu. Agnieszka natychmiast zabrała się za jedzenie. Norbert dostrzegł grupkę przerażająco chudych dziewczyn, które smętną spiralą mieszały zawartość naczyń. Jadły pod czujnym okiem pielęgniarki, niewzruszonej bólem na ich twarzach. Później Kasia wyszła zrobić sobie herbatę. Anorektycznie wycieńczone palce aparycji kości ledwo utrzymywały kubek, z którym szła w kierunku beżowej kanapy. Agnieszka znów kreśliła na kartce. Tym razem młodą dziewczynę. Włosy okalały twarz o pełnych policzkach, a ponieważ wszystko naniesione było kredką, wiły się niebiesko. Dość duże oczy spoglądały z czułością i chłopak nie mógł wyjść z podziwu, że Agnieszce udało się tak perfekcyjnie odwzorować emocje w źrenicach. Jeszcze tęczówki pigmentowane błękitem, niebieskie piegi, uwypuklony światłocieniem zarys nosa i łuk ust rozciągnięty w uśmiechu. Dziewczyna nie była jakoś specjalnie piękna. Była przeciętnie ładna i żaden element jej twarzy nie przykuwał aż takiej uwagi, by samoistnie zakodować się w pamięci. Poza spojrzeniem.
Kiedy Agnieszka skończyła, przytuliła czule portret i trzymając go przy sercu, udała się do sali. Norbert jeszcze chwilę siedział porażony magnetyzmem wzroku rysunkowej dziewczyny. Dołączył do współlokatorki po jakimś czasie. Ciekawiło go, kim jest ta osoba. Wydawała się być kimś ważnym dla Agnieszki. Czekała ich jeszcze kolacja, o dwudziestej drugiej była cisza nocna. Leżąc w łóżku obserwował Agnieszkę, układającą rysunek pod poduszką, w którą następnie mocno się wtuliła. Nie mógł pojąć jej zachowania, zniecierpliwiony ciekawością i mnożącymi się pytaniami, odezwał się:
− Kogo narysowałaś?
− Moją ukochaną – odpowiedziała, zbyt zmęczona, by otworzyć oczy.